Dobry pasterz

Stojąc na szczycie góry czułem się jak Bóg. U mych stóp rozpościerał się zatykający dech w piersiach widok. Miałem wrażenie, że wszystko, gdzie okiem sięgam, należy do mnie. Tak, jakbym własną ręką, nadał mu kształt. Niewielki jego fragment zabrałem pod powieką.  Jednak schodząc z góry poczułem głód kolejnej wyprawy. W myślach robiłem już zarys zdobycia tysiącznika, kiedy mą uwagę przykuła zatroskana twarz mężczyzny. Siedział na kamieniu i rysował kijem po ziemi. Pozdrowiłem go. Uśmiechnął się przyjacielsko. Wskazał miejsce przy sobie. Zawahałem się przez chwilę, obawiałem się straty cennego czasu. Tembr jego głosu był magnetyzujący.  Dziwne, nie czułem się obco. Ja, zawsze z wyboru, samotnik. Już po chwili wiedziałem, że to pasterz. Od dawna poszukiwał w górach zagubionej owcy. Chciał przeprowadzić ją przez bramę wolności, gdzie jadłaby paszę, której szuka. Wytrwale podążał za nią po gęstwinach i stromych zboczach. Jagniątko ciągle umykało zwiedzione pragnieniem zieleńszej trawy. Przez to, że głowę miało przy ziemi, nie dostrzegało krążących nad nim sępów śmierci. Spojrzałem na jego dłonie, były poranione. Również na skroni miał bliznę po dużym cierniu. Wiedziałem, że ludzie gór mają szczególne nabożeństwo do przyrody, ale żeby narażać swoje zdrowie, dla owcy? Pomyślałem, że mam do czynienia z wariatem, albo z człowiekiem ubogim. To, w jak czuły, a zarazem rzeczowy sposób opowiadał o niej: jak sobie ją wybrał, jak się o nią troszczył, wykluczało obłąkanie. W jego oczach dostrzegłem samotność człowieka, który kocha. Byłem w tym taki do niego podobny. Wzruszony zaproponowałem mu zakup innej owcy, aby już się nie trudził. Ze smutkiem potrząsnął głową. Powiedział, że w zagrodzie ojca ma owiec wiele, ale za to jedno jagniątko jest gotów oddać życie.




Komentarze

Popularne posty