Modlitwa serca


Promienie słońca tańczą na moim nosie. Leniwie przecieram oczy. 30 dzień nowenny wzywa. To taki moment kiedy, masz już dość, ale bliska perspektywa końca mobilizuje resztkę sił, by wstać i podjąć walkę. „ Ojcze nasz, któryś jest (…)”. Słowa grzęzną w gardle, hamuje je ziewnięcie. W głowie pojawia się plan dnia. Odpływam z nim poza mury domu. „Zdrowaś Mario” niosę do garażu i przegryzam kanapką. Na podjeździe sąsiad macha ręką w geście sympatii. Zamiast zdawkowego „dzień dobry” zdaje mi się, że mówi „Pan z Tobą”.  Kiwam głową puszczając mimo uszy to dziwne pozdrowienie składając je na kark braku kawy w krwiobiegu. Silnik samochodu rytmicznie wystukuje „łaski pełna, łaski pełna” dokładając tym samy swoje trzy grosze do mojej modlitwy. Dostrzegam w tym konieczność wizyty u mechanika, nie dowierzam temu pobożnemu westchnieniu. Wyczekując w kolejce po utęsknioną „małą czarną z mlekiem”, niczym tajemnice różańca, rozważam różne scenariusze życia. „Któryś jest, któryś jest” jak echo odpowiada stukot butów pani która, uśmiech się do mnie przez co ponownie ląduję na końcu kolejki. „W niebie, w niebie” gubię rytm i paciorki różańca tracą ustalony porządek. Chaos ujarzmia zapach kawy. "O to dzień, który zgotował Jahwe, cieszmy się nim i radujmy” głosi metalicznym głosem ekspres oddając mi we władanie kartonowy kubek. Zachłannie pochłaniam spienione mleko kontemplując nieufnie, urządzenie?  W ten sposób niechybnie zbliżam się do końcowego „amen”. Szemranie na korytarzu zwiastuje codzienność. Jeszcze tylko szybkie błaganie: „Nakłoń, Jahwe, ucha swego, wysłuchaj mnie, bo uciśniony jestem i biedny!” i zdawkowe „jak się masz?” do kolegi po drugiej stronie biura. Do kieszeni chowam różaniec wraz z jego odpowiedzią „A przeto czegóż mogę oczekiwać, Panie?”. Serce podchodzi mi do gardła. „Amen, amen, amen!” rozkazuję myślom. Chyba przedawkowałem, kawę? Modlitwę? Chowam się w łazience przed spojrzeniem szefa zwiastującym apokalipsę. Przecieram twarz wodą, aby ostudzić myśli. W lustrze spostrzegam mężczyznę obok swojej zgniecionej twarzy. Na wszelki wypadek „milczę i nie otwieram już ust swoich”. Mężczyzna klepie życzliwie moje ramię. Łagodnie mówi: „Synu, miłości pragnę nie krwawej ofiary”. Ojcze nasz? Ojcze mój. Tato!


Komentarze

Popularne posty