Rubiny w cierniowej koronie


Z dala od miasta, w skalnej pieczarze mieszkał mężczyzna chory na trąd. Niegdyś piękne ciało zdawało się rozsypywać pod ciężarem cierpienia. To co kiedyś było powodem dumy teraz napawało obrzydzeniem. Schował się więc przed ludzkim wzrokiem w najgłębszej czeluści samego siebie. Nieustanie rozszarpywał swoje wnętrze, aby odnaleźć człowieka. Nie czuł swojej duszy. Czekał na śmierć. A może już nie żył.

Pewnego popołudnia zauważył pasterza zbliżającego się do jego samotni. Popadł w lęk. Zaczął rozdzierać szaty i coraz głośniej wołać „Nieczysty! Nieczysty! Nieczysty!”. Jednak mężczyzna zachowywał się tak, jakby nie słyszał jego wołań. Uparcie pokonywał zbudowane przez trędowatego zapory serca. On się go nie brzydził. To odkrycie sprawiło, że znowu poczuł się człowiekiem. Nim zdążył ponownie podnieść larum pasterz zapytał: „Masz co jeść?”. Oniemiał w półkrzyku. Przybysz chciał z nim wieczerzać! Pasterz dotknął jego serca, a był to czuły dotyk ojca. Przy ognisku oznajmił mu, że zmierza na Calvarię i jeśli się zgodzi zabierze jego rany ze sobą. Trędowaty, zdumiony tak dziwną prośbą, nie mógł wydusić z siebie słowa tylko pokiwał głową. 

Długo stał  wpatrując się w oddalającego się pasterza. Czuł jak wraca w jego ciało życie. Zdawało mu się, że na skroniach wędrowca błyszczą rubiny spowite cierniową koroną. Czy to jego rany?


Komentarze

Popularne posty