Portret Jezusa malowany słowem- dobry

 Gdy wybierał się w drogę, przybiegł pewien człowiek i upadłszy przed Nim na kolana, pytał Go: «Nauczycielu dobry, co mam czynić, aby osiągnąć życie wieczne?» 18 Jezus mu rzekł: «Czemu nazywasz Mnie dobrym? Nikt nie jest dobry, tylko sam Bóg. Mk 8, 17-18

Jest taki moment w Ewangelii Świętego Marka, że Jezus chce przekierować swoją dobroć jedynie na Boga. Pokazuje tym samym, że Jego czyny są tylko konsekwencją dobroci i czułości Ojca. To co mówi Jezus jest oczywiście prawdą, ale jednocześnie pozostawia w nas pytanie:  dlaczego nie chce, aby nazywać Go dobrym? Odpowiedzieć na to pytanie może nam przynieść analiza spotkań, które ewidentnie sprawiły Jezusowi radość: z setnikiem z Kafarnaum, epizod z kobietą kananejską, uczta u bogacza Zacheusza, wołanie Bartymeusza, kobieta z wonnym olejkiem, dialog przy studni z Samarytanką.  Jest ich jeszcze może kilka, ale w skali trzyletniej działalności Jezusa to niewiele. 

Chciałabym się zatrzymać na chwilę na jednej z nich, aby pomóc ci drogi przyjacielu dotknąć dobroci Boga w niemal namacalny sposób. Najbardziej jest to możliwe do uchwycenia w spotkaniu Jezus z Samarytanką. Może dlatego, że święty Jan pięknie tą scenę rozrysował. 

Już sam początek jest zachwycający. Jezus czeka na grzesznika. Więcej, obiera taką drogę, aby go spotkać. Co prawda, nie wychodzi na przeciw, ale staje mu na drodze, którą idzie. To niesamowity przejaw czułości Boga. Wybiera przy tym taki czas, który jest dla człowieka trudny. W przypadku Samarytanki to południe, najbardziej gorąca pora dnia, a do tego moment wysiłku- czerpania wody. Tym samym możemy się spodziewać, że w chwilach dla nas najbardziej niedogodnych, dotkliwych jest z nami Bóg. Tam na nas czeka. Dodatkowo tak jakby chciał nas przyłapać na samotności. Pragnie do nas mówić, kiedy obok nie ma drugiego człowieka. Zazwyczaj w takich momentach, my ludzie, uważamy, że na nikogo nie możemy liczyć. 

Dość osobliwe jest to, że Bóg nie czeka na moment, kiedy będziemy już uporządkowani, godni, bezgrzeszni, ale wchodzi do naszego pogmatwanego życia po to, aby właśnie ten stan uzdrowić. Zanim jednak dotyka najbardziej bolesnych miejsc podje człowiekowi znieczulenie w postaci miłości. Studnia w kulturze żydowskiej to osobliwe miejsce spotkań. To tu spotkały się najbardziej osobliwe postacie Starego Testamentu:  Izaak i Rebeka, Jakub i Rachela, Mojżesz i Sefora, których historie zakończyły się małżeństwem. Tym samym Jezus, zanim przechodzi do rozmowy o grzechu, nawiązuje z Samarytanka ciepła relację, którą obserwujący Żyd uznałby za delikatny przejaw zalotów. 

Ciekawe jest to, że nie podaje kobiecie gotowych rozwiązań. Chociaż w konsekwencji wymienia jej grzech to raczej pobudza ją do refleksji. Jednocześnie Samarytanka nie czuje się przez Jezusa zaatakowana ani też upokorzona chociaż jego słowa są ostre niczym miecze obusieczny.  To dość bolesny zabieg na otwartym, kobiecym sercu. Widać jednak, że słowa Jezusa ją podnoszą. Otwierają jej duchowe oczy iż dostrzega w nim proroka. To właśnie moment jej uzdrowienia. Rana, którą chciała ukryć przed światem zdaje się być uleczona, gdyż już się nie boi iść do ludzi i głosić imienia Jezusa, który ją przemienił, odnowił i wlał w jej serce nadzieję.

Jednak bywa i tak, że człowiekowi łatwo jest zatrzymać się na dobroci Boga, a trudniej wejść z nim w prawdziwą relację i doświadczyć przemiany serca, które dokonało się m.in. w Samarytance. A zdaje mi się, że właśnie o to Jezusowi bardziej chodzi.

Jezus zawsze pytał, czego ludzie od niego oczekują. Dla nas osób czytających Ewangelie może być to nawet irytujące. Cóż bowiem może oczekiwać od Jezusa człowiek chory, czy też zatroskana o bliskiego rodzina? Musimy jednak wiedzieć, że Bóg zna ludzkie serce tym samym widzi więcej. To co wydaje się dobrem dla ludzi rzadko nim bywa. Tak jak dla chorego, który od 38 lat leżał przy sadzawce Owczej i czekał na poruszenie wody. Największym bólem dla niego był brak drugiego człowieka niż sama choroba. Zdrowe ciało przywróciło mu możliwość nawiązywania relacji, ale wykorzystał je tylko w stosunku do innych ludzi. Na Jezusa zaś doniósł Żydom, gdyż uzdrowienie odbyło się w czas szabatu. Bywa więc, że uzdrowienie ciała może przynieść człowiekowi nieszczęście. Staje się bowiem przeszkodą w spotkaniu z Bogiem, a nie tylko z uzdrowicielem.

Ponadto cuda rzadko kiedy budują wiarę. Dopóki przynoszą korzyść człowiekowi stanowią ważny element pobożności. Wzmagają również apetyt na większe doznania w przeświadczeniu, że przecież Bóg jest dobry.  Tym samym dobroć Boga staje się dla człowieka rodzajem przywileju, a nie wyjątkową łaską. Bywa, że gdy Bóg zaczyna stawiać człowiekowi wymagania pragnąc wejść z nim w głębszą relację, człowiek zaczyna gardzić i Bogiem, i cudem.  Widzimy to choćby w Ewangelii Świętego Jana, gdy tuż po cudownym rozmnożeniu chleba tłum pragnął obwołać Jezusa królem. Entuzjazm jednak umilkł, gdy Jezus wygłosił zebranym istotę swojej ziemskiej misji. Wtedy opuścili Jezusa nawet niektórzy uczniowie gardząc tym samym nie tylko Mistrzem, ale i cudem który uczynił.

Dotykamy więc  jakby sedna problemu. Jezus, chciał zaznaczyć, że cuda mają tylko potwierdzić Jego mesjańska misję na ziemi, którą powierzył mu Ojciec. Nie warto się na nich zatrzymywać.  To co najważniejsze to Słowo, które skierował Bóg do ludzi ku przemianie ich serc. Słowo, które stało się dla człowieka Życiem.  Największym z cudów. 

Dobro wypływa z relacji z Bogiem. Tylko Bóg jest dobry.






 

Komentarze

Popularne posty