Portret Jezusa malowany słowem- kontrowersyjny
Rzekł więc Jezus do Dwunastu: «Czyż i wy chcecie odejść?» J 6, 67
Istnieje jakieś przeświadczenie we współczesnym świecie, że Jezusowi zależy na tym, aby zbudować silną, prężną grupę swoich wyznawców. Z perspektywy cudu rozmnożenia chleba było to nawet możliwe, gdyż wielu chciało Go obwołać królem. Każdy też chciałby mieć takiego prywatnego, bezpłatnego lekarza wielu specjalności. Wydaj się jednak, że Jezus nie jest tym zainteresowany. Za każdym razem, kiedy ludzie, próbują uczynić z niego miłego myśliciela, filozofa, filantropa, uzdrowiciela, polityka, tolerancyjnego hipisa, przewrotowca, wypowiada jedno słowo, które budzi w człowieku sprzeciw. I wtedy właśnie Jezus staje się nie do przyjęcia.
Bóg prowokuje ludzi, aby stanęli w kontrze do swoich wyobrażeń. Przy tym bywa bardzo ostry, jak w stosunku do faryzeuszy i uczonych w piśmie. Czyżby nie wiedział, że takim zachowaniem nie zjednuje sobie tłumów? Świat przecież kocha miłych ludzi. Łatwiej ich zignorować lub uznać za głupich. A Jezus w tych sowich dyskusjach wykazuje się niezwykłą, przykuwającą inteligencją. Jasnością myśli, której nie potrafią pokonać. Jest wiec znów inny. Jego słowa można tylko, albo przyjąć, albo odrzucić. Nie ma nic pomiędzy. Ponadto posiada pewną przewagę nad rozmówcami: przenika ich umysły. Trudno przed nim ukryć czystość intencji.
Ludzie znaleźli jednak sposób na ostry miecz Jezusowego słowa. Zdaje się, że wycięcie lub pominięcie niewygodnych fragmentów obrazu przynosi człowiekowi nijako ulgę. Ten zabieg przypomina jednak fatalną reprodukcję niż oryginał. Kiedy wyciera się kolejne odcienie twarzy Jezusa wychodzi niewyraźna i mdła postać. A tu już łatwo w niej dostrzec twarz człowieka nie Boga.
Jezus nie pragnie zatrzymać przy sobie nikogo za wszelka cenę. Tym samym, nie negocjuje swojego słowa. Daje wolność. Każdy może odejść. Oczekiwanie, że Bóg się zmieni jest dla nas niebezpieczne, gdyż grozi nam śmiercią. Bóg jest doskonały. Miłość szanuje wolność człowieka, ale i sama jest wolna od jakiegokolwiek wpływu.
My, osoby wierzące, szczególnie wpadamy w tą pułapkę, oferując Jezusa innym jako polisę ubezpieczeniową na wszystkie ziemskie troski. Jest to jednak ryzykowny zabieg, gdyż w przypadku szkody na ciele czy duszy, taki człowiek łatwo odchodzi ze wspólnoty, Kościoła, gdyż odkrył, że otrzymał zafałszowany produkt. Czy nie trafniejsze byłoby zaprosić go do głębokiej, duchowej relacji z Bogiem, a Ten go poprowadzi, tam gdzie on pójść nie chce?
Komentarze
Prześlij komentarz